Ch?ciny. Wakacje z duchami
Ka?dy duch strasz?cy na zamku lub w pa?acu, musi mie? swoje "korzenie" ubroczone prawdziw? krwi? – czyli mocno osadzone w faktach historycznej rzeczywisto?ci. Podobnie jest z ch?ci?sk? zjaw?. Cho? nie do ko?ca wiadomo, kim owa Bia?a Dama jest...
Podobno w Ch?cinach straszy nie tylko jaka? bia?a posta?, ale i czarny (lub niewidzialny) je?dziec, galopuj?cy na koniu poprzez zamkowe wzgórze, który da? o sobie zna? ca?kiem niedawno, bo w 1994 roku. Postanowi?em zatem „u ?ród?a” dowiedzie? si?, jak to jest z tymi strachami.
Uda?em si? wi?c do Ch?cin tu? przed zachodem s?o?ca. To przes?d, ?e duchy lubi? si? ukazywa? tylko o pó?nocy. Tak zwana „szara godzina”, kiedy zapada zmierzch, te? wchodzi w rachub?, podobnie jak ca?y czas od zachodu a? po ?witanie, kiedy to zaczynaj? pia? poranne koguty.
Szanuj?ce si? duchy unikaj? tylko pe?nego s?onecznego ?wiat?a, bo brak cienia od razu zdradza, ?e mamy do czynienia z si?? nieczyst?. Jest wiele relacji ze spotka? z nimi za dnia, zarówno w pa?acowych wn?trzach, jak i na starych, licznie ucz?szczanych przez wieki szlakach.
| Zamek ch?ci?ski od strony po?udniowej | fot. A. Szaraniec |
Dlatego kiedy szed?em starym traktem, wiod?cym do Ch?cin od strony po?udniowej, z J?drzejowa, i us?ysza?em za sob? t?tent ko?skich kopyt, poczu?em si? troch? nieswojo. Moje obawy rych?o jednak prys?y – na gniadej klaczy galopowa?a m?oda dziewczyna, w ca?kowicie wspó?czesnym toczku na g?owie.
Uci??em sobie z ni? pogaw?dk? – ko? szed? miarowo st?pa, czasem tylko potrz?sa? g?ow?, brz?cz?c w?dzid?em, a my rozmawiali?my o zamku, który górowa? nad naszymi g?owami.
Z bitej drogi skr?cili?my na ?cie?k? wiod?c? wzd?u? podstawy wzgórza, z nielicznymi ?anami zbo?a i rozleg?ymi ??kami, na których powoli zachodz?ce s?o?ce k?ad?o ju? d?ugie smugi cieni. Okaza?o si?, ?e Ania dobrze zna te tereny, je?dzi tu codziennie. U?mia?a si? serdecznie:
- Duch? Na koniu?... Nawet duch nie odwa?y?by si? tam zapu?ci? na koniu. Mo?e kozica! Chocia?…” - spowa?nia?a na moment.
| Zamek od strony pó?nocnej | fot. A. Szaraniec |
- Tak? - zach?ci?em j?, ale podj??a swoj? opowie?? dopiero po d?u?szej chwili. Mówi?a innym tonem:
- No… jak mówi?am, sama tu je?d??, ale kilka razy s?ysza?am jakby innego konia z je?d?cem…Jechali jakby od strony zamku. I Smotrawka, moja klacz, wtedy te? strzyg?a uszami, raz nawet zar?a?a. My?la?am, ?e to echo, pog?os odbijaj?cy si? od wzgórza, ale raz specjalnie nagle zatrzyma?am konia i tamten te? to zrobi?, tyle ?e wyra?nie po d?u?szej chwili. I prawie na pewno tamten ko? parskn?? i krótko zar?a?, zaraz uciszony… Byli ca?kiem blisko. Potem wydawa?o mi si?, ?e mnie min?li, cho? to niemo?liwe. ?cie?ka jest w?ska i tylko jedna. Zawróci?am, ale nikogo nie zobaczy?am, a ludzie przy straganach na parkingu dla autokarów, do którego biegnie ta ?cie?ka, te? nikogo nie widzieli…Tamten ko? by? bardzo ci??ko podkuty, r?a? jak ogier, a Smotrawka to przecie? klacz, z lekkimi podkowami. Ale pewnie mi si? zdawa?o! - Po?egna?a si? krótko, spi??a konia i tyle j? widzia?em.
Na prze?aj, przecinaj?c serpentyn? drogi, wiod?cej do wschodniej bramy (przy której, kiedy? przed wiekami, by? most zwodzony, strze?ony przez dwie wie?e), podszed?em do zachodniego wej?cia. By?o cicho i pusto. Przy wej?ciu zobaczy?em sylwetk? jakiego? m??czyzny. Patrzy? na horyzont.
| Zamek w Ch?cinach - brama zachodnia- t?dy wchodz? tury?ci | fot. A. Szaraniec |
- Duchy? A dlaczego tak pana interesuj??
- Tak si? zastanawiam, kto to móg?by by? – ta dama, no i je?dziec.
- Rycerz jest znacznie starszy…
- Tak my?la?em. Czyta?em gdzie? relacj?, ?e podczas zjazdów rycerstwa w latach 1310, 1318, a zw?aszcza w 1336 roku (wed?ug historyków by? to pierwszy sejm polski!) odbywa?y si? turnieje. Jeden z przegranych zwabi? rywala w zasadzk? i zamordowa? go podst?pnie.
- Bolko si? zwa?… - wtr?ci? mój rozmówca. - Z rodu Na??czów by?, a oni zawsze tak wojowali, nie na darmo z „raubritterami” si? zadawali, którzy rabowali i mordowali po go?ci?cach, a mieszczanina czy ch?opa nieraz dla zabawy ubili, rohatyn? czy z kuszy, podczas polowania.
- Co si? z nim sta?o?
- Ano nic, wed?ug ówczesnego prawa zap?aci? „pog?ówne” i nawet doszed? do zaszczytów.
- I to on tak pokutuje?
- No, paru innych kandydatów na takich pot?pie?ców jeszcze by si? znalaz?o!
- No, w?a?nie –zauwa?y?em - takim je?d?cem móg? by? pos?aniec królewski spod P?owców. Król ?okietek w?a?nie na zamku w Ch?cinach postanowi? przed t? decyduj?c? walk? z zakonem zabezpieczy? skarby gnie?nie?skie, a tak?e swoje klejnoty koronne.
| Baszta zamku ch?ci?skiego | fot. A. Szaraniec |
Bitwa by?a krwawa, wynik niepewny; w pewnym momencie królewicz Kazimierz stchórzy? i poda? ty?y. Pierwsi uciekinierzy nie?li wie?ci o kl?sce. Potem szala przewa?y?a na rzecz polskich wojsk, które jednak by?y bardzo wyczerpane po tych krwawych zmaganiach. Wszystko jeszcze mog?o si? zdarzy?. Chodzi?o o to, aby powstrzyma? ucieczk? dworu na W?gry i przys?a? jakiekolwiek cho?by posi?ki. ?okietek tedy pchn?? pos?a?ca, prosto z pola bitwy,jednego z tych, którzy walczyli przy jego boku przez ca?y dzie?. Ten p?dzi? dzie? i noc, zagoni? konia na ?mier?. Kiedy tu dotar?, by?o ju? ciemno - pogna? do bramy, a wycie?czony ko? upad? na skalistej ?cie?ce.
- Tak, przynie?li dobr? nowin? na czas, ale przyp?acili to ?yciem, rumak i m?ody je?dziec. Ko?, chowany od ?rebi?cia przez pana, zaraz pad?, a niepasowany jeszcze na rycerza Radocha zmar? z ran i wyczerpania. Pochowano ich razem, cho? kapelan zamkowy troch? si? krzywi? na takie poga?skie praktyki. Król tylko mrukn??, ?e?my dobrze zrobili.
| Baszta zamku ch?ci?skiego | fot. A. Szaraniec |
- Ale… - kontynuowa?em, zadowolony, ?e mam tak dobrze przygotowanego rozmówc? - to te? móg?by by? Michael Kuchemeister von Sternberg, który bawi? tu wiek prawie pó?niej…
- Bawi??! - przerwa? mi w pó? s?owa. – Przebywa? tu w niewoli. To by? najbardziej niepokorny z tych wielmo?nych je?ców spod Grunwaldu. Trzymano ich na tym zamku ch?ci?skim w oczekiwaniu na okup. To byli cz?onkowie najznamienitszych rodów w Europie. Ale von Sternberg postanowi? uciec.
- Jak to zrobi??
- W umówiony wieczór pod t? wie?? czeka? na? giermek z koniem. Sterneberg codziennie za?ywa? przeja?d?ki, tak jak inni dostojni wi??niowie. Dali s?owo rycerskie, ?e b?d? honorowa? warunki wykupienia, przeto nie trzymano ich w ciemnicy. Michael te? z?o?y? przysi?g?, ale nie turbowa? si? jej dotrzymywaniem.
- Czy konie trzymano tu, na zamku?
- Nie, nigdy, bo zbyt ma?o tu by?o miejsca na stajnie. Konie pasano i p?awiono nad Nid?, a w razie potrzeby doprowadzano ich kilka na podzamcze, czasem jeno a? pod sam? bram?. I to zgubi?o uciekiniera. Kiedy ulubiony ko?, stoj?cy tu? pod murami, zar?a? na widok Sternberga, zaraz to wzbudzi?o czujno?? stra?y. Krzy?ak ruszy? galopem wzd?u? wzgórza, ju? si? zdawa?o, ?e ucieknie. Stratowa? tych, którzy mu stan?li na drodze…
| Widok spod murów zamku | fot. A. Szaraniec |
- Stra?nicy pewnie chcieli go wzi?? ?ywcem, bo g?ow? r?czyli za tak wa?nych je?ców.
- Krzy?ak to wykorzysta?, przebi? si? prawie, ale kiedy ju? by? - o, na tym wzniesieniu! - wtedy jeden z ?uczników, wartuj?cych na zachodniej wie?ycy, postrzeli? mu konia. Strza?a mia?a lotki z piór soko?a pustu?ki, które do tej pory tu si? gnie?d??, przeto ?mig?a by?a i celna. Ranny w czasie upadku Michael von Sternberg zmar? rych?o.
- I to on mo?e by? tym czarnym je?d?cem, który pojawia si? czasem na zboczu?
- Tak, pewnikiem on… - rzek? Nieznajomy - …jako ?ywo”- dorzuci? po chwili, u?miechn?wszy si? przy tym lekko.
- A jaki to by? ko??
- O, tacy rycerze tylko na wielkich ogierach fryzyjskich je?dzili…
- Ci??ko kutych?
- Tak, tak. Nieraz po pancerzach na polu bitwy przecie depta?y, nie mog?y si? po?lizgn??, a niektóre tak uk?adane by?y, ?e k?sa?y okrutnie wrogów w zwarciu, istne potwory, przed bitw? owsem z mi?sem zmieszanym karmione…Taki biegun to i kilka wsi by? wart! Tej wielkiej ceny rumaki u?ywano jeno pod wierzch i to z rzadka. W drodze pacholik je wiód?, sam na drugim podjezdku i daj?cy baczenie na popas, obrok tudzie? inne konie, bo taka bestia mog?a ch?opskie mierzyny w podwodach pozabija?, jak si? zbiesi?a!
|
| fot. A. Szaraniec |
- Ale zostawmy ju? konie i czarnych rycerzy. Co z t? Bia?? Dam??
- A sk?d wa?? wiesz, ?e to dama? - za?y? mnie znienacka jak sztychem Nieznajomy.
- Jak to sk?d? – zmiesza?em si? nieco - To? to ka?dy wie, ?e na murach ch?ci?skich zjawa czasem pojawia si?, w pow?óczystej szacie, Bia?? Dam? zwana!
- Mo?e ona i bia?a, ale drzewiej w takich d?ugich szatach i m??owie chadzali, nie tylko niewiasty. I w wiekach ?rednich, i w XVI stuleciu, Z?otym zwanym, i potem tak?e, przed i po „potopie”, tak si? dzia?o, ?e ferezyje i bia?og?owy nosi?y, i panowie z wielkich rodów rycerskich. A potem mieszczanie.
- To prawda – przypomnia?em sobie – to? Czarniecki na swoim pomniku w takiej w?a?nie d?ugiej szacie na rynku w Tykocinie stoi, ze z?ot? bu?aw? w prawicy!
- Nie on jeden. Do wizerunku nikt znaczny na kuso si? nie ubiera?.
- Czyli Bia?a Dama to mo?e by? m??czyzna? - zreflektowa?em si? poniewczasie. – A mo?e to medyk królowej Bony, Pappaccoda?
- To? on zawsze na czarno chodzi?!– ?achn?? si? mój rozmówca. – Co za baj?dy wa?? prawisz! I dlaczego mia?by tu po murach chodzi??
|
| fot. A. Szaraniec |
- A ma?o to on ludzi na tamten ?wiat wyprawi?? – za?artowa?em. – Jak „czarna ?mier?”, w Krakowie ludzie ?egnali si? na jego widok. I krew puszcza? przy ka?dej przypad?o?ci, nawet anemii, a Barbar? Radziwi??ówn? pono dekoktem jakim? otru?, na rozkaz Bony.
- Tfu! To? to bzdury wierutne, banialuki obel?ywe! – rozsierdzi? si? nie na ?arty Nieznajomy. – Jak W?och, to od razu truciciel?!! Na có? j? by?o tru?, jak sama gas?a? Prawda, królowa przeciwna by?a o?enkowi i wywy?szeniu Radziwi??ów ponad miar?, ale jaki? by w tym mia?a interes pa?stwa i dynastii, o czym zawsze najpierwej my?la?a? Nawet na ?o?u ?mierci! Niby s?aba niewiasta, ale wielkim m??em stanu zawsze by?a. A jak bez niej by to miasto wygl?da?o? A starostwo? I sam zamek? Dba?a o niego, jak o ca?? królewszczyzn?, i za ?ycia króla, i potem jako wdowa …
- Wiem, wiem – rzek?em po?piesznie. – Ch?ciny, jak i ca?e starostwo od czasów Kazimierza Wielkiego, wypraw? dla wdów królewskich by?o…
- A kto odkry? z?o?a miejscowego marmuru i jego eksploatacyj? wprowadzi?, dobrobyt zbudowa??
| Panorama Ch?cin widoczna z murów zamku
(na horyzoncie Zelejowa...przyp. wor.tur.skar). | fot. A. Szaraniec |
Schodzili?my w?sk? ?cie?k? w kierunku miasta i w?a?nie w tym momencie widzieli?my ca?? panoram? Ch?cin, wyra?nie jak na d?oni. Zmierzch zapada?, spomi?dzy drzew nagle wy?oni?y si? ?wiec?ce punkciki.
- A có? to?
- ?wietliki – wyja?ni? krótko Nieznajomy. – Robaczki ?wi?toja?skie. Pe?no tu ich.
- A mo?e… – zatrzyma?em si? – a mo?e to sama Bona albo jej zaufany s?uga, stró? skarbu Brancaccio?
Nieznajomy stan?? jak wryty. Zatopi? we mnie spojrzenie wielkich ciemnych oczu.
- A dlaczego tak wa?? s?dzisz? – spyta?.
- Bona nigdy niczego nie zaniedba?a. Wraca tu dopatrze? swego zamku i w?o?ci. Nawet nie tych skarbów gdzie? niby zakopanych. Nie po to je zbiera?a, aby gdzie? zamurowywa? i pod korcem schowa?. Wywioz?a z Polski, ale tam na korzy?? naszego królestwa obróci? chcia?a. Na posag córek, których ma??e?stwa mia?y sta? si? sojuszami politycznymi. Zanim by?y sumy bajo?skie, to najpierw sumy neapolita?skie, te krocie po?yczone przez Bon? Habsburgom, zadziwi?y Europ?. Nie oddali ich nigdy, a potem pomogli rozdrapa? Rzeczpospolit?.
- Psiekrwie! O, tych to stru? by nale?a?o! Jedna kropla aqua topana…
| Zamek ch?ci?ski o zachodzie s?o?ca. | fot. A. Szaraniec |
Uda?em, ?e nie s?ysz? tego mrukni?cia, alem dobrze rozpozna? t? nazw? - najgorsz? z trucizn, bez smaku i zapachu, a zabijaj?c? bez ?ladu na j?zyku i w w?tpiach. Rozprawia?em dalej:
- …Ale wi?cej dobrego zostawi?a tu w Polsce. A Brancaccio? Zawsze jej wiernym s?ug? by? – na tym zamku za ?ycia królowej jej skarbca strzeg?. A potem mo?e tu powróci?, gdzie tyle lat sp?dzi? i czeka, jako ci rycerze pod Tatrami, na s?owo pani swej, aby nie or??em sw? drug? ojczyzn? ratowa?, lecz gotowizn? ciu?a?, cho?by spod ziemi wyci?ga?! Albo mo?e i tam, hen! gdzie? w szczelinie muru, wtedy naprawianego napr?dce, jaki? skarbczyk na czarn? godzin? zamurowany, sobie spoczywa… Podobno przed odjazdem, zim? 1554 roku, jeden wóz trza by?o roz?adowa?, kiedy most na Nidzie zarwa? si? pod ci??arem kolejnego nadmiernego ci??aru. Precjozów tam cennych pewnie bez liku...
- Nie wa?ci to rzecz! – rzuci? porywczo Nieznajomy.
- Nie moja, nie moja. A podobno ten Brancaccio, cz?sto w p?aszcz bia?y, we?niany owini?ty (zimno mu by?o w tym klimacie), chodzi? wsz?dy po zamku, czujny jak ?uraw; nieraz ?pi?cego wartownika zaskoczy? na wie?y, niewidzialny i nies?yszalny jako duch…
- Do miasta rzadko zachodzi?.
- Tak i ja my?l?, nie by? to cz?ek lekki. Jedno mia? s?owo i sumienie. Za nic mu by?y przeszkody takie jak czas.
| Kaplica Fodygów u stóp zamku ch?ci?skiego. | fot. A. Szaraniec |
Nieznajomy milcza?.
- A mo?e ten je?dziec - dalej snu?em rozwa?ania - to który? z towarzyszy szlacheckich z rokoszu Zebrzydowskiego, jacy Anno Domini 1607 zamek królewski ograbili, tako? skarbiec, jak zbrojowni?, a nawet podpalili zabudowania, opuszczaj?c twierdz??
- Oczajdusze, powsinogi, ch?sa zdradziecka, grasanci nie ?o?nierze, t?uszcza wiaro?omna, niepomna na majestat Rzeczpospolitej!!!
- …albo który? ze Szwedów, którzy tu po swojemu „gospodarowali” w czasie „potopu”, a potem w 1707 roku?
- To piechota jeno by?a!
- Ale oficerowie wszyscy na koniach je?dzili! – upiera?em si?. – Jeden z nich podobno, zaraz potem, jak podst?pem opanowali zamek i wybili za?og?, zap?dzi? si? na koniu pod mury, szukaj?c zawini?tka, które w ostatniej chwili kapelan zamkowy spu?ci? na linie przez okienko wie?y. A by?y tam z?ota monstrancja, ufundowana przez Bon?. ?wieczniki misternej roboty, wykonane przez samego króla, Zygmunta III Waz?, który by? utalentowanym z?otnikiem. I wota ze srebra, które tu, wokó? Ch?cin, wydobywano w wielu szybach, wraz z rudami miedzi i o?owiu. Wcze?nie ci Szwedzi obrabowali bez przeszkód ko?ció? i klasztor na pobliskiej Karczówce, bardzo si? tam ob?owili. Ten oficer szwedzki chcia? wyprzedzi? innych ?o?daków, zagarn?? ca?y ?up dla siebie i swoj? chciwo?? przyp?aci? ?yciem. Skr?ci? kark na ?liskich kamieniach, bo ci??ki szwedzki ko? niezwyczajny by? do takich skalistych ?cie?ek i zaraz si? wywróci?.
- Szwedy przekl?te, gdyby mogli, to i powietrze by zagrabili!
- Ale nie wszystko wzi?li, jeszcze sporo zosta?o na wizyt? ostatniego króla Polski, Stanis?awa Augusta Poniatowskiego…
- Armaty gra?y na wiwat, echo dudni?o jak grzmot po górach – rozmarzy? si? Nieznajomy. – Ale skarbu nikt nigdy nie znalaz?! Ot co! Finita la commedia. Lasciate ogni speranza…
- Mo?e jednak nie trzeba traci? wszelkiej nadziei, jako pisa? messere Dante...
| Ch?ciny noc? - wie?a zachodnia. | fot. A. Szaraniec |
Zatrzyma?em si? na zakr?cie ?cie?ki, patrz?c na o?wietlone wie?e, ju? dobrze widoczne na tle granatowego ju? nieba, na którym powoli ukazywa?y si? gwiazdy.
- Za chwil? b?dziemy przy kaplicy Fodygów… A mo?e to który? z tych braci…
- Kaplicy?… - Nieznajomy zatrzyma? si? w pó? kroku. – Taaak… Musz? co? jeszcze sprawdzi? na murach. Rzadko kiedy tak daleko si? od nich zapuszczam. Pozwólcie tedy, panie, ?e ju? si? po?egnam.
Sk?oni? si? dwornie, obróci? na pi?cie i zaraz znikn?? w mroku. Poczu?em si? troch? nieswojo, pomimo upa?u przeszed? mnie zimny dreszcz i na wszelki wypadek ?wawo uda?em si? w kierunku jasno o?wietlonego miasteczka.
Randka z Bia?? Dam?
Ju? po chwili dotar?em do muru otaczaj?cego kaplic?. Zauwa?y?em tam kilka ciemnych, nieruchomych sylwetek – by?a to ma?a grupka osób, które wpatrywa?y si? w o?wietlone ju? mury i wie?e zamku. Dowiedzia?em si? od nich, ?e duch wyst?puje o ?ci?le okre?lonej porze, najwygodniejszej dla turystów. Nie trzeba wi?c czeka? do pó?nocy, ani te? wcale wchodzi? na mury zamku, bo Bia?a Dama jest doskonale widoczna z rynku, nawet z tarasu miejscowej kawiarni.
Równo z wybiciem przez zegar na urz?dzie gminy godziny 22.00 rozpoczyna si? parada zjawy na jasno o?wietlonym „wybiegu”. No, czasem zdarza si? ma?y po?lizg…
| Tu si? ukazuje Bia?a Dama... | fot. A. Szaraniec |
Dlatego niezra?eni opó?nieniem (dawno ju? przebrzmia?o echo dziesi?ciu uderze? zegara) czekali?my, a? pomi?dzy dwiema wie?ami, hen, na tle granatowego ju? nieba, pojawi si? owa Bia?a Dama. Albo czarny rycerz.
Minuty up?ywa?y, ale nic si? nie dzia?o. Najpierw nadlecia? mi?kko nietoperz, zaraz potem przep?yn??a bezszelestnie nad moj? g?ow? wielka sowa. ?wietliki ta?czy?y w powietrzu, kre?l?c jakie? tajemne hieroglify.
W ko?cu rozeszli?my si?. Nie czu?em si? rozczarowany. W ko?cu i bez ducha ten wieczór, w tak nastrojowym miejscu, przyniós? tyle wra?e?, ?e i bez udzia?u „mocy nadprzyrodzonych” mo?na go by?o uzna? za naprawd? wyj?tkowy.
Na rynku dowiedzieli?my si? od "tubylców", ?e Bia?a Dama ma umow? na chodzenie i straszenie dopiero od nast?pnego dnia. Ale kostium i ?wiat?o ju? czekaj?. Dla grup zorganizowanych istnieje mo?liwo?? negocjacji godzin.
Na pytanie o tajemniczego od?wiernego zaleg?a cisza. Pan, który zajmuje si? sprzeda?? biletów, upowa?niaj?cych do zwiedzania zamku oraz do wej?cia na wie?e widokow?, wygl?da podobno zupe?nie inaczej.
Nie wnikaj?c g??biej, kto zacz, opu?ci?em Ch?ciny. Kiedy z daleka, ju? przy skr?cie na czteropasmówk?, zatrzyma?em si? i rzuci?em jeszcze okiem na sylwetk? zamku, zdawa?o mi si?, ?e widz? ma?? sylwetk? Nieznajomego, stoj?cego tam, gdzie go spotka?em - tu? przy wie?y zachodniej. Znowu patrzy? na horyzont, w stron? Krakowa.
Ale pewnie tylko mi si? zdawa?o.
?ród?a:
1. Travel Polska.
Przedruk za zgod? autora.
2. O Zelejowej czytaj tutaj....
Arkadiusz Szaraniec Prawa autorskie © Skar?yski Wortal Turystyczny Wszystkie prawa zastrzeżone. Opublikowane: 2006-09-27 (3268 odsłon) [ Wróć ] |